Zadzwoń: +48 692 822 007 lub Napisz: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Przysiadłem zamyślony pod drewnianym na rozdrożu krzyżem,

zapłakała gitara westchnieniem pieśni Cohena,

burza przyboju szarpnęła wspomnieniem

rozbijając lustro osmolone chybotliwym płomieniem,

porwanym świecy jak dziecko, świecy, która...

 Synu... twój przyszły ojciec jest jak płomień,

płomień świecy na wietrze, 

bez początku, dążący do końca, 

lecz nim tam dotrze nie próbuj go schwycić,

niech dopali do końca swe życie.

A gdy zaśnie ostatnia iskra

wyciągnij te słowa, lecz nie płacz,

pożyw nimi ogień, niech w dymie i popiele

ostatnie wiatru tchnienie zaniesie je do Boga,

Ten je odnowi lub... pominie, 

a wtedy niech piasek zasypie ogniska.

A Ty sięgnij po radość świtu,

gdy staniesz przed drewnianym krzyżem

jak ślepy grajek z fałszem na skrzypkach.

Dwie drogi przed Tobą. W otchłani ich czasu drzwi,

wystarczy przekroczyć próg...

próg, przed którym stoisz.

Lecz nie! Wstrzymaj swój krok! Patrz.

Drzwi... wrota wysokiego zamku.

Patrz ile ogni, zielone, czerwone... girlandy

schwyć puchar wina, gdy Twe serce miłość wypełnia,

wypij i ciśnij o bruk!

B, którego nie ma, bo nie Ty będziesz po nim stąpał.

Nie szukałeś nikogo, nie otworzyłeś swoich drzwi,

dogasa Twój płomień, a Ty...

zakrywasz dłońmi twarz, płacze w oddali gitara,

łka w ostatniej pieśni dnia.